Różane krzewy oblały się pąsem,
Zazdrośnie kryjąc cieniem nocne ślady,
Z których o świcie parowała rosa.
Chuda osika odmawiała kadysz
Nad zimnym ciałem starego kamienia.
Mrówki, jak mniszki pracowały cicho,
Drążąc pod ziemią ciemne korytarze,
A ptaki spały. Tylko po co licho
Mnie tam poniosło? Tego nie wiem, ale
Tak było miło, że wracałam z żalem.
Stałeś przy kuchni, stary czajnik gwizdkiem
Fuknął trzy razy i splunął na ścianę
Gorącą parą, kot otarł się pyskiem
O twoją nogę i zadarłszy ogon,
Odszedł dostojnie i usiadł pod progiem,
Jak pijaczyna pod podrzędnym barem.
Gdy liżąc łapę, oczekiwał mleka,
Spójrz - powiedziałeś - on jest jak Seneka,
Albo Japończyk nad planszą sudoku.
Tak, w kocich oczach był już tylko spokój.
Słońce, jak anioł ogarnięty gniewem,
Ognistą dłonią uderzyło w szyby,
Wiatr powiał silniej i otworzył okna
Z piskiem, prosiłam, byś je naoliwił,
Lecz można prosić. Wzbił się tuman kurzu,
Gwar, który dotąd szalał po podwórzu,
Wdarł się do domu, a wraz z gwarem, pszczoła,
Zawirowało wszystko dookoła,
Pszczoła jak tygrys, z paskami na grzbiecie,
Kot na firankach, a ja w toalecie.
Sobota, wieczór , czas wisi na kołku,
Pusto, rdza hula, jak w dziurawym kotle,
Pajączek w rogu hekluje koronki
I nagle dzwonek, przyjechali goście,
Goście w dom, Bóg w dom, dlatego na flaszkę
Skąpić nie wolno, bo skąpemu biada,
Zastaw się, postaw, schab, golonka, pasztet,
Na mojej szynce tłuszczem się odkłada.
Pierwszy raz zdrowie, dwudziesty raz zdrowie,
Odlot i miękkie lądowanie, w rowie.
Niedzielny ranek przywitany blado,
Usta zamilkły i dusza nie śpiewa.
Rozum istnienia nie do końca świadom,
Kefir, jak zefir na gorączkę w trzewiach.
A radio wyje, jak gdyby psa hycel
Na żywca kroił i flaki wypruwał,
Wzrokiem przesyłam błaganie o ciszę,
Bo jęzor w gębie sztywny, jak zelówa.
Z zimnym okładem na zbolałej głowie
Wpadam w objęcia muszli klozetowej.
Żołądek z treścią osiąga consensus.
W miękkim fotelu i ciepłym szlafroku,
Połykam księżyc - tabletkę nasenną
I topię smutki w czarnej kawie mroku.
A diablik, który za kołnierzem siedzi,
Wychyla głowę i z ironią w głosie
Szepce do ucha - nie ma się co biesić,
O co się prosi, wnet dostaje to się -
I mruga ślipkiem kaprawym, co znaczy,
- Dobranoc, jutro obudzę do pracy.
Też uważam, że jeśli autor decyduje się na rymy, to nie mogą one przesłaniać tekstu i wychodzić na pierwszy plan
"Słońce, jak anioł ogarnięty gniewem,
Ognistą dłonią uderzyło w szyby," - bardzo plastyczne.
"Kefir, jak zefir"- zaskakujące i świeże
"Połykam księżyc - tabletkę nasenną" - te nie spotkałam takiej odsłony księżyca jeszcze :)
Piękna liryka opisująca codzienność a właściwie niecodzienność bo dni wolne od pracy. Kojarzy mi się klimatem z wierszem Gałczyńskiego " Opis domu poety"
Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe Dorko, jeśli przedstawię Twój wiersz dziś na wieczorze poezji?