rozdygotałeś się jak dziwka na głodzie
myślą czekającą na zieleń
oderwany od stada niespokojny
czy jutro znajdziesz rewir
na pigalaku serca gdzie stare anioły
pogrążone w modlitwie wieczornej
wyliniały jak barman w podłej knajpie
pachniesz jeszcze resztką
olejku różanego przypominasz sobie
wiosnę o świcie gdy zima a słońce
szczezło i zmarło zachodem
nikt nie rozpoznał w tobie pudelka
rozszczekanego porannym spacerkiem
po wykładzinie od łóżka do łazienki
na siusiu a strumyk płynie z wolna
nad lustrem pająki w rozpostartych sieciach
kolibią się ciekawe czy golą pyski
by muchy wabić na gładkie lico
mówiłam żebyś nie zapuszczał brody
madeja nie przebijesz
łożko wygodne a prześcieradło
wytrzepane ze wspomnień
za oknem pustynia i niebo jak zawsze
błękitne do bólu
dzień wstaje mokry od potu
a świat jak wielka butla z tlenem
nie pozwala umrzeć za wcześnie
między drzewami wioskowy głupek
przechadza się z rękami w kieszeniach
założył okulary i doktora udaje
on z tych strugających wariata
czy świątka
gioconda mruga tajemniczo zaprawdę
powiadam ci pitagorasie
tak i nie wymagają najdłuższego
zastanowienia