miałem przyjaciela
nazywał się figo fago
dzisiaj zostały po nim fanarki
nie gasną w największą wichurę
wspomnienia wspólnych wojaży
w wojsku nazywali mnie fredem
smakowałem poprzednie chleby
popijane kawą w karcerze
rzygałem
na komunistyczne zlewy
ukochanej samowoli
płacząc nad każdą dupą
dnia poprzedniego
wiedziałem
jak ładuje się naboje
wzywając imię pańskie
ku potrzebie
a po imieniu
gdy fred wracał
kurwy i chuje
spływały lamperią
i nawet dziewki
które pod mundur
wchodziły sznurem
nie zaleczą mi rany
ukochanej polski ludowej
tysięcy pogrzebanych w nieznanym
tylko figo
morze jest w niebie
na żaglówkach za fago
tęskni za fredem