Objął ją delikatnie
I całował jej nadgarstki
Nie ominął żadnego centymetra
Czynił to z największą czcią
Jakby miał przed sobą boginię
Napawała się jego zapachem
Błądziła po szyi
Chciała nim oddychać
Słony pot pokrywał im skronie
Przytulał ją coraz mocniej
Sprawiał że drżała
Na plecach czuł jej warkocz
Przy urywanych oddechach splatali ręce
Tak zastał ich świt