Suche trzaski sumienia zapalniczki,
mącą ciszę między spojrzeniami,
wieczory już nie takie dżdżyste,
kiedy jesteśmy z sobą sami.
Nie trzeba słów wielu zbytecznych,
by jasność znów mieć nad głowami,
bo niby myśli mamy różne,
lecz ten sam spokój między nami.
Świat zwariował już za młodu,
jeszcze nie mając w planach nas,
lecz takim myśmy go zastali,
gdy przyszedł nasz najwyższy czas.
Może to zbieg okoliczności,
łatwiej w to wierzyć niżli w plan,
bo rodząc się jesteśmy nadzy,
a ubiór wiar przychodzi sam.
Wiemy, że przyjdą gorzkie deszcze,
będą przegonić chciały stąd,
lecz my niezłomnie wciąż będziemy,
póki trwa w żyłach lepki prąd.
A nawet kiedy przyjdzie pora,
zasnąć tak jakoś będzie lżej,
i nim żar raz na zawsze zgaśnie,
popiołu w sercach będzie mniej.