dla pana R.
na pamiątkę najpiękniejszej opuszczonej posiadłości świata
wycieczka nieplanowana jak wszystkie
wojny i rewolucje. rewelacyjny widok
wsi, przyszłości, przygranicznych zalewów,
wąwozów i uniesień na końcu ścieżki.
wędrujemy wzdłóż wezbranej włodzicy – niedobrani do ról
wykluczonych kochanków kotłujemy się w kotlinie – kolejni
wędrowcy witają nas skinieniem (skały i bunkry cenniejsze niż skarb
wtłoczony przez zaradnych niemców: jar
wszystko przechowa!). przechodzimy jak wczasowicze. wchodzimy
w siebie, na zmęczone mostki, opuszczone posiadłości, a sens
wyjścia to wciąż droga: dom wyjęty z pejzażu, budowany razem. nikt
wcześniej tędy nie chadzał? spokojnie, nasłuchujemy.
wreszcie nie wybija się nawet najmniejszy dźwięk,
wytyczamy nowe kształty. mąż kończy na deskach.zaczyna się historia.
Dobrnęłam do końca totalnie zmęczona tym "chodzeniem i wychodzeniem", a chyba nie o to chodzi aby czytelnik otarł pot i nie zechciał wrócić do wiersza.
Fajne jest też to:
'wreszcie nie wybija się nawet najmniejszy dźwięk,
wytyczamy nowe kształty.'
Widać że autor ma uczulenie na tzw. kapsluka ;)
Dziękuję.
Dziewuszka nie dziewuszka ale uczulenie na kapsluka ma ;-?
Będzie i coś z kapslukiem.
R. to pierwsza literka nazwiska dziewuszki. ;))
A ''w'' odkryłam w połowie i jakoś tak poszło potem. :) A aliteracje są moim ulubionym środkiem od zawsze!