w te jednostajne dni
zapominam jak się nazywam
kim jestem
co tutaj robię
widok kibla
wpędza w konsternację
i nie wiem
na stojąco
na siedząco
czy wyrzygać
wszystko razem
w takie poranki oglądam język w lustrze
jakbym umiał postawić diagnozę
wszyscy byliby chorzy
i bez znachora
wyjątkowo zdrowy opuszczam szpital
na własne życzenie powraca wczorajszy melanż
próbuję uciekać w dzień narodzin
radości ojca z pierwszego
po wypłacie
podstawia nogę
ograniczony kontakt z piersią
bezglutenowe karmienie z butelki
a i bez smoka wawelskiego
odbija mi się jeszcze smak siary
gdy widzę twarze tych których już nie ma
bez żadnych hamulców ofiaruję im rwane zdrowaś
jakby nie było koledzy z jednego fanklubu
którym czarny kot przebiegł drogę
stopniowo nabieram prędkości
składam się lepiej lub gorzej jak umiem
w zakręty z których mam nadzieję wyjechać
na jednym kole
nawet jak się nie uda
to zostanie tylko skrzynia
pełna gówna i parę złamanych żeber
z których nikt nie stworzy więcej kobiet
jak harris czarodziej
z cylindra wyjmuję królika
nie poddawaj się
a zresztą chuj stoi
tak cześć czołem i strzała
więc nad czym tu płakać
pierdol to wszystko
po staremu
poczuj się wolny
pozytywnie nastawiony
dostrzegam pierwsze jaskółki
zlatują pod strzechę
niby nic
a jednak
coś jeszcze tu zostało