Morze... Wieczór...
Słońce ucieka w mrok oblewając złotą krwią
Niezliczone zastępy fal, które zdają się toczyć
zacięty bój z piaskiem, próbując wyrwać coraz
to nowy skrawek plaży i zagarnąć go w
głębie morskiej otchłani...
Tam... Tam! Wśród morskich zastępów, powiewając
białą czupryną, wyjechał na spienionym rumaku
morski generał, aby zaraz runąć w dół z niszczycielską
siłą rujnując nadbrzeżne, piaskowe szańce...
Podobni do swego władcy, majestatyczni morscy
żołnierze bijąc białymi brodami, to o siebie, to o ląd
giną by znów się odrodzić, gdzieś w wodnej głębi
i powrócić do zaciekłego boju...
Wiatr... on jest ponad wojną, popycha do boju
morskie szwadrony, to znów rzuca w morze niezliczone
zastępy małych, piaskowych rycerzyków, którzy boleśnie kolą
fale i giną aby w spokoju spocząć na dnie...
Wiatr... oszalały śmiertelną grą, znów jest na lądzie,
formuje coraz to nowe oddziały, bezustannie zmieniając
ich kształt i ustawienie. Zaraz i one ruszą do boju, a na ich
miejsce nadejdą nowe. Tam, w koszarnych wydmach,
niekończące się zastępy plażowych rycerzyków rozpoczynają
swoją wędrówkę do walki z morzem, słuchając
urywanej muzyki drzew... A drzewa...
Stoją jak publiczność na wielkim stadionie
coraz to wyrywając się z krzykiem i tonąc w burzy oklasków,
lub stojąc cicho w zamyśleniu i bezgłośnej obserwacji...
Tylko chmury nie biorą udziału szaleństwie tej
bitwy. Ciągną nieskończonymi szeregami... nie wiadomo skąd...
nie wiadomo dokąd... giną za horyzontem wraz z krwawym
słońcem, niemym obserwatorem, w wieczności...
obrazowy i działa na tą twórczą część umysłu;]