oni

soryu

Siedli razem pewnej nocy,
tam, gdzie po bez kwiaty wyciągają dłonie,
i pachnącymi źdźbły oplatają skronie,
opuszkami palców dotknęli siebie,
końcami zmysłów,
dzielili milczenie,
przytuleni,
i on spojrzał w jej oczy,
blask stu jezior oślepiał,
zachłyśnięty szczęściem padł na ziemię,
i wymówił jej imię,
i widział ją pośród postaci skrzydlatych,
najpiękniejszą,
przed nimi ona stała,
jakby w niebie,
i był najmniejszą ze wszystkich części nicości,
lecz z kolan powstał,
gdy go wybrała...
soryu
soryu
Wiersz · 10 czerwca 2001
anonim