po co być
po co śnić
po co żyć
po co czuć
po co kochać
po co ja
po co ?
jestem bezradny, jestem bezsilny
drzewo zwarzone od kiści
trwam w przeklętym bezruchu
z oczami wbitymi w skałę przeklętą
przeklęty ten świat nie nadaje sensu życiu
przeklęty ja, który nie mogę nic na to poradzić
przeklęty i On
ten, co przyjacielem mym chce być
próbuje zająć czymś mój umysł młody
lecz zbyteczny ogień z jego piersi bucha
nie obudzi on we mnie męskości ducha
a gdyby tak uwolnić się od ciała
dać swobodę duszy
może byłoby lepiej oderwać się od ziemi...
ale nie, jest jeszcze promień nadziei
jest jeszcze ona, motyl-dziewczyna
a nawet i ona, choć Afrodyta, choć motyl, choć kwiat...
zdeptała, zmiażdżyła, zabiła
trzepoczące skrzydłami szybujące stworzenia
próbując poderwać mnie do lotu, szepczą:
raz jeszcze, pokaż sobie, że potrafisz!
spróbuj raz jeszcze, daj sobie szansę
życie jest piękne, nie warto go porzucać
lecz jeśli i ona płomienia zapału nie umie rozpalić
któż inny może?
stoję z nią oko w oko
jest wysoka, pod osłoną
jej czarnego jak niebo nocą płaszcza
ledwie widzę rysy jej twarzy
jest piękna, ma cerę bielszą od anielskiej bieli
podniosła oczy
patrzy
uśmiecha się lekko chłodnym uśmiechem
jeszcze się spotkamy, prawda?
strzelam.......
mijają lata
a ja tułam się po świecie
o! okrutny losie...
czemu tamtej nocy nie wstawiłeś się za mną
czemu pozwoliłeś, by piękna, biała nieznajoma
nie zabrała mnie ze sobą?!
cóż mam robić?
błądząc między czterema ścianami świata
szukam idei życia, lecz wszystko na próżno
z każdą chwilą świat zamiast piąć się w górę
spada w dół a ja razem z nim
nie łatwo go zrozumieć...
chcesz widzieć go lepszym
lecz on im bardziej tego pragniesz
tym bardziej robi ci na złość
i dołuje!
poznałem ją, dała mi szczęście
myślałem, że to już koniec mej wędrówki
myślałem, że to już koniec męczarni
myślałem, że żyję już tylko dla niej
myślałem, że ona jest sensem i celem mojego życia
myślałem, że świat wcale nie jest taki zły
myślałem, że podniósł się z upadku
myślałem, że to początek nowego
przeliczyłem się...
nawet miłość trzyma w szponach
ten mały srebrny orzełek
zostawiła mnie, bo on mnie opuścił
przeliczyłem się...
cóż mam robić?
błądząc między czterema ścianami świata
szukam idei życia, lecz wszystko na próżno
z każdą chwilą świat zamiast piąć się w górę
spada w dół a ja razem z nim
nie łatwo go zrozumieć...
chcesz widzieć go lepszym
lecz on im bardziej tego pragniesz
tym bardziej robi ci na złość
i dołuje!
któż ma mi pomóc,
skoro nawet wysłannik Boga waży mnie lekce
po co być?
po co śnić?
po co żyć?
po co czuć?
po co kochać?
po co
siedzę na góry szczycie
szczyt osłonięty kłębem chmury
a ja w nim siedzę
i jestem sam
zupełnie świat ten w dole
dalej taki sam
ze swymi problemami
dojrzałem
już wiem, że się nie poddam
już wiem, czego chcę
odnalazłem ideę
odnalazłem sens
odnalazłem nowego siebie
o! losie cudowny...
dzięki ci za to, że tamtej nocy nie wstawiłeś się za mną
dzięki ci za to, że pozwoliłeś, by piękna, biała nieznajoma
nie zabrała mnie ze sobą!
wyzwolić jest mi dane,
ocalić i zabić
iść w parze z białą nieznajomą
po Wolność dla Nas, dla Kraju, dla Polski
ale czy zabić?
inni więźnie odwodzą
od czynu haniebnego
lecz, czy racja ich stronę trzyma?
na mego umysłu arenie
dobre zamysły i złe intencje
walczą, gdyż ja
to istota złożona
lecz decyzja podjęta już na szczycie
z najwyższego stanu trzeźwości umysłu
pochodzi, wspierana Jego słowem, więc słuszna
idziemy po zwycięstwo
idziemy po Wolność
już mijamy hol
już mijamy korytarz
już łapię za klamkę...
...jestem sam?
gdzież ona?! porzuciła, zostawiła samego
pewności zbrakło
strach rozpościerając zdarty
czarny, uszyty z lęków ludzkich płaszcz
nadlatuje złowieszczo
pod cieniem kaptura widnieje
biała, ciągła, chuda jego twarz
oczy nie widzę, a wiem że patrzy
uderza na mnie
przeszył, słabnę
padam
znaleźli, pojmali, osądzili, skazali
cóżem sobie myślał?
czy ja, ja sam, mogłem tego dokonać?
nie jestem lepszy od tych tu
żywych krzyży i sklepień
cóżem sobie myślał?
lecz głowa chyba wciąż sprawna
gdy takie wnioski obmyślić potrafi
cóż z tego, gdy wyrok niezmienny
wisi nade mną jak czarna chmura
czekać tylko pozostało
czekać, aż znowu ją zobaczę
miała rację, jeszcze się zobaczymy
już słyszę kroki
idą
prowadzą na dziedziniec
za co? za co? proszę, ja już nie będę!
stawiają pod murem
coś mówią, lecz ja słyszę
jedynie ciche, ale jak wyraźne
jej białe kroki
to znowu ona
podchodzi bliżej, tak blisko jeszcze nie stała
okrywa mnie płaszczem
jest mi dobrze, bezpiecznie,
ciepło czuję choć ciało zimnym potem zlane
wręcza mi do rąk treść mojego życia:
po co być,
jestem bezradny,
trwam w przeklętym bezruchu,
ten, co przyjacielem mym chce być,
a gdyby tak uwolnić się od ciała,
ale nie, jest jeszcze promień nadziei,
trzepoczące skrzydłami szybujące stworzenia,
lecz jeśli i ona płomienia zapału nie umie rozpalić,
stoję z nią oko w oko
mijają lata
cóż mam robić?
nie łatwo go zrozumieć...
poznałem ją, dała mi szczęście
przeliczyłem się...
cóż mam robić?
nie łatwo go zrozumieć...
po co być?
siedzę na góry szczycie
o! losie cudowny...
wyzwolić jest mi dane,
ale czy zabić?
na mego umysłu arenie
lecz decyzja podjęta już na szczycie
idziemy po zwycięstwo
pewności zbrakło
znaleźli, pojmali, osądzili, skazali
cóż z tego, gdy wyrok niezmienny
już słyszę kroki
stawiają pod murem
strzał...
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Wolność