Padłem krzyżem na zimnej posadzce
to nie akt skruchy, to pociąg do chłodu
czając się w głowie, w szklanej pułapce
umieram powoli za młodu
w końcu natura wymaże mnie z akt
w udawanej prozie bezpłciowego bycia
znudzę się śmiechem, zbrzydnie mi takt
w rynsztoku sczeznę, jak świnia, z upicia
W ciągłej nadziei, wierze na cud
doczekam ostatniej wieczerzy
nie Judasz, to mój własny trup
zębiska do mnie wyszczerzy
Co powiesz, człowiecze, zbolałej duszyczce
“emocji pariasie, to wszystko ułuda”?
“głowa do góry, powiedz, że chcesz!”
mów szybko, kto wie, czy będę jeszcze słuchał
Żar do kobiet gaśnie szybko
Nie ich wina, moją wolą
uczynić ciemną kryptą
miłość skorą
jak już widzisz, słów brakuje
nawet tego… nawet teraz
nikt nie uratuje