Nie pamiętam ojca ani matki; sierota.
Tylko siostrę pamiętam, przyjeżdżała do mnie
W niedzielę, święta, a kiedy w polu robota
Skończona zabierała by ugościć skromnie.
Szukałem jej po wojnie, w komendzie pytałem,
( Do Wilna nie pojedziesz ), listy jakieś słałem.
Może Niemcy moją siostrę, może nasi ?
Jak kołek sam zostałem bez ojców, bez Basi,
W starych schodzonych butach, żołnierskiej szlachmycy.
Ale i to lepsze niż macocha przybrana.
Jeść nie dawała, a tylko pracuj od rana,
Jak psa biła, zamykała na noc w piwnicy.
Nakradłem chleba, sera, ze strychu kaszanki,
Za strachem, że za młody, uciekłem do wojska.
Złapali mnie sałdaty, wsadzili na tanki,
Nie wróciłem do swoich; tam teraz nie Polska.
Dostałem w rozkazie "Kierowca w mieście Gdyni".
Dwa, może trzy tygodnie, drogami polnymi
Z mundurem schowanym w tobołku, na mnie szmaty.
Nie, głodny nie szedłem, jedzenie z wiejskiej chaty
Pod bronią brałem, jak jaki banita, złodziej.
Konia, jeśli nie padł, dawałem na wymianę.
Sumienie? Tak jak mundur, w tobołku schowane.
Dla ruskiego żołnierza nikt nie był dobrodziej.
W Gdyni służba w milicji, i pokój na Redzie,
W wieczorowej szkole nauczyłem się czytać.
Dzisiaj mięso codziennie, nie słyszysz o biedzie.
Patrz, nie musisz nikogo "co tu pisze ?" pytać.
Mówię to, mój wnuku, żebyś wiedział jak było.
Nieprawda to, że jakoby się wam pogorszyło,
Że ja, jak się słyszy, zrobiłem z Polski rzeźnię,
A ksiądz mówi: "Pan Bóg do nieba ich nie weźmie".
Nie rozumiesz, że pytam cię o ideały,
Że chcę wiedzieć czym żyjesz, czym wam serca płoną.
Czy zrozumiesz co czułem gdy gwiazdę czerwoną,
Tam w Gdyni, zastąpił dumny orzeł biały.?