dzisiaj stanąłem z typem
wyższym o łeb, bo obił mi kumpla, stanąłem to słabo przyturlane,
bo raczej częściej leżałem niż stałem,
rzuciłem się na niego jak pod kombajn: trzep, trzep, trzep,
sanawa wysoki, że te kilka panczy,
które zdążyłem, w sam korpus wsiadły,
za to u mnie rozcięte kołoocze z bakłażanem,
ale dobrze, mówię,
jak cię tak ciągnie, lustereczko, do dostania po nieszklance to masz miszyn ekompliszt,
poza tym to jednak udowadniać
sobie rzeczy czasem zawarci, że za kumpli w srogień się czasem girę wsadzi, się wie, zawarciłoby mi też w jakąś rutynę siłki
wtargnąć albo trenindżek może, boś husyt, jak babcia rzecze, posklejać plany, z tą anglią też, piąta rano, spać mi się słabo chce,
chyba z miśkiem się bujnę po furę do reni, może byśmy się już pogodzili, plecak jutro z traumy trza wziąć, dyz mówił, że jest
na pleczuza, git, ale ona mnie z tej chaty trzebnie niepowyrzuciła,
kumpel kulał, to go wziąłem kimnąć z myślą o kanapie w kuchni,
a my pokój i drzwi zasuwane są,
zresztą dorywczo tłumaczyczę,
bo chronololo kuleje w tym tekściku, czy nie, gat demyt,
co za henk, bo się później okazało, że typ był również jomkiem kumpla,
a opukał go, bo chciał cierń cierniem wyte go ocalić przed ciosami jakichś czterech obcych ze stolika obok,
bo podobno pruło mu się alkiem z jęza i go wzięli na cel,
przynajmniej tak mi to po pralce skleił,
to dobrze, bo że jednak integralnośc
ma chłop znaczy, ma, a lubię typa,
tak jak ludzie, którzy lubią to coś w dobrej muzie, gdzie muza
sama w sobie to właśnie
martwa rzecz, po prostu
elwis żyje, jak to się mówi, pomiędzy nutami,
bo jest tak, jest,
to ślad zostawia ciebie po sobie