O moich granicach

kosa



Potrafię...
Nie wszystko jeszcze potrafię
Niewiele więcej się nauczę
Do kilku ledwie drzwi mam klucze
Szorstkie już bruzdy dłoni i jeden tylko da się tłoczyć z nich pergamin
Głębokie żłoby w glebie mózgu i już nie każdy ogień można z kory tej rozpalić

Trafię...
I nie we wszystkie miejsca trafię
Nie każdym cudem świata się zachwycę
Zbyt wiele krain skrywa swe oblicze
Aksjomat gór i dolin trwa, absolut piękna stały jak matematyka
Jedyna zmienna – ja, jam rzeka, która brzegi muska, okruch śmie porywać

Poznaję...
Nie wszystkie twarze rozpoznaję
Nie spotkam wielu dobrych ludzi
Oni gdzieś indziej miłość pójdą miłość
Pytajnik – strach oślepia wciąż: to wilk? to szczur? to człowiek drugi?
Tak w szklance serca mętnych myśli spojrzenia światło drogę gubi

Czuję...
Nie wszystkich uczuć zakosztuję
Nie każde dane będzie mi wzruszenie
Zza szyby zamiast wiatru ujrzę liści drżenie
Gorycz z cukrem śmiechu mieszam, prostacki bywa mój zmysł smaku
Żebrak pijany łąką, głupiec, co w feerii barw chce zrywać pojedyńcze kwiaty

Żyję...
Nie całkiem jeszcze żyję
W półśnie nie widzę swoich granic
Kruszę skorupę larwy marzeniami
Powieki czasu ołowiane są, lecz widzę jeszcze, że stół wciąż obfity
Zapadnie ciemność, zagrzmi echem – to duma, że nie byłem nigdy syty
kosa
kosa
Wiersz · 14 sierpnia 2001
anonim