Kino, płetwal peruki czarny,
W korytarzu rytmów brnę maziowatych,
Zgrzyt, chips, okular parny,
W głąb się zatracam widowisk pstrokatych.
W pociągu ponurym koła grzechoczą,
Parsknięcia zza okien, bagaż pszczeli,
Czuć tu korozję, nerwice się toczą,
Z wód tych obłudnych, z wód promieni.
I widzę babkę, szal jej obwisły,
Maleństwo rzewne, słyszę: „gdzie tato?”
A nad głowami dech posuwisty,
Krwią stęchłą kłapie – dumny gestapo.
Zabiera to dziecię i mówi: „Patrz teraz,
Biedulo, babko, ty kurwo nieczysta!
Jam syn platyny, wy – istna rudera!”
I ciśnie je w okno, gdzie perć porywista.
Me oczy urosły, mięśnie mkną watą,
Myślę, co zatem, skąd piekło się sączy?
I naraz się zdało... że jam jest tym tatą...
Film się urywa... film nagle się kończy...