Powietrze dusi jak miękka poduszka.
Wypatruję chmur, niech niebo wreszcie eksploduje.
Dziura w środku lata - dwa tygodnie potu, gęstej atmosfery,
dwa tygodnie próśb o odrobinę deszczu.
Słońce sączy w ucho gęsty syrop, słodkie obietnice
porządku, który zakończy wszystko, nasze wojny
przykryje płaszczem. Poradzisz sobie, jesteś dzieckiem
wykresów i stałych kosmicznych. Ja będę śpiewał.
Jak długo starczy tchu? Obliczasz objętość moich płuc.
Powiedz – jest w środku miejsce na coś jeszcze?
Zmiana ma zapach ozonu, jest krótsza niż oddech,
nie daje się złapać na język.
pierwsza jest ułożeniem w "niestałą" myśli, ulepkiem środków, z których wynika "nic"
w drugiej "stałe kosmiczne" są karpatką na jajecznicy, chciało się dopełnić płynnością i udało się, tylko, że od czapy
dalej to przypuszczenie z miejscem na interakcję absolutu lub burzy w obiekcie pożądania
czytało się dobrze, płynnie, "lirycznie", co ostatnio na tym portalu jest ogromnym deficytem - choć przyznam, że bez wstrząsów o sile "zapamiętania"
...............................to-to, to nie