127

taryfiarzgazu

 

 

 

zryw z łucha,
łapię się znów na jaźni odlustrzonej,
że inni, ale co kto,
no że zaczęło się od rzygania w samotności,
a teraz z oparów tych rzygoliter zebrała się już spora
chmurka, że ktoś kiedyś będzie to czytał, skąd to się bierze,
grzybek nad głową,
w netu erze to jest
piękne, że nie będzie to czytane, kij ci w żebro, mediokracjo, że nie
będzie nic czytane szerzej niż tylko w wąskim gronie kilku, co zaświecą
skapą, że prosta wdzięka za autentu starania, i że przyczyniamy się w tych kilku,
nie my w sumie, to w tych kilku,
albo może my w różnicy, że przyczyni się do
tego to, że może ze dwie, dwóch więcej ruszy zacieklej cedować
swoją prawdę w hałasu głuszy, co za bzdury,
to już jest,
nie mogę tego dalej, to już było, romantyku w słoiku,
ogórów kiszonych sadzisz bez liku,
wszystko takie u mnie,
marna diodka we wszechsieci interświata, a chce wierzyć, że
alfabetem foki perły wymruguje,
foki,
bo mors
to przynajmniej takie kły ma,
banaje bezsilność, prawdy mi się zachciewa,
myślałby kto,
że tyle prawdy u mnie, łohoho,
takim autentyczny, że bolę wansy z ryneczku,
a łyżka na to, że zespół z konina, i że takim
konsekwentny jakbym miał zepsuł ładna,
zresztą dostojewski mądre słowa włożył w usta
tej fijodorowej, czy jak ona tam miała w idiocie,
pomóż, wujek gugul,
a, bo mnie chodziło o prokofiewnę jepanczyn,
z jakich prefiksów pamięci mi się fijodororo wzięło, ja nie mam
przejęcia,
więc ona albo agłaja
powiedziała coś typu, że: pana w ludziach
interesuje tylko prawda, a to niesprawiedliwe,
to parafraza,
bo nie mogę znaleźć, żeby zacycować dokładnie, ale to
jedyny
cyc z całego tomiarza, który mi został w sercu,
bo serce mam niedobre, ale długie, przeciwnie do pamięci,
no i właśnie, panie fijodor - o, proszę,
znalazł się prefiks - jak ja mogłem
tyle rzycia
żyć,
wierząc, że liczy się tylko prawda,
co za zdrada możliwości,
to tak
jakby w dzieciństwie, bawiąc się, że jesteś strażakiem, twoje serce,
bez porozumienia z franią głowy, nie miało
odwagi uwierzyć na własną rękę, czy komorę, gdzieś tam głęboko
we własne kłamstwo, przeobrażając
je w tym procesie kiedyś
w prawdę,
i jakby taki dzieciak, który w przyszłości
w końcu został tym
aniołem strażem, bał się lać wody,
a woda ze szlaucha bała się kłamać: pszsz, jestem parą!
jestem lodem!
te kłamstwa pozorne, jakoś tak, zresztą
nie chcę tu robić eksmisji z jednej szali na drugą,
ale stań na wadze w rozkroku,
tryk,
i nie wiem już co,
że z braku wiary w kłamstwo skazujesz je na
bycie kłamstwem wiecznym,
czyli jak, to co: mam wierzyć w każde kłamstwo
teraz,
wcale nie, no to
o chuć chodzi,
ale interpreta, jak z ikei w gruszki tapeta, lepiej lej
już
ciasto twojej własnej
patataj,
burappa, bęc,
wychodzą twory z komory,
ostro
 

 

 

taryfiarzgazu
taryfiarzgazu
Wiersz · 27 października 2013
anonim
  • szanta - Edyta Ślączka-Poskrobko
    A krócej nie było można?

    · Zgłoś · 11 lat
  • taryfiarzgazu
    Na pewno, Szanta, sam już się tym męczę; pisanie było uwalniające, ale jak to czytam, to sam mam ochotę to spalić. That's just bullshit. Zamieszczam to dalej już chyba tylko katalogowo. Bullshit catalogue. Koniec z tym stylem

    · Zgłoś · 11 lat