przyjmuję ciemność którą dają słowa
do otwartej dłoni pobrudzonej lepkim
sokiem przesłodzonej wyobraźni
. . .
obrazy jak delfiny na chwilę opuszczają macierz
i gdy już są w polu widzenia zmieniają się
w falę przyboju giną w oślepiającej bieli
u podnóża samotnej bazaltowej skały
czy można odkryć stałość ciągle zmiennej formy
w falującym zbożu w grze świateł na chmurze
- ciągle takie same i zawsze inne
czy lepiej nie próbować otwarcia oczu
zobaczyć zdarzenia przez teleskop
podobne Drodze Mlecznej - jednakowo
naznaczonej śladami złudzeń
w czasie narodzin życia i śmierci
. . .
jak w obliczu tej wiedzy
nie prosić skały o azyl
w pozbawionej cieni
jaskini ignorancji
Ja mam wrażenie, że jest tu całkiem ciekawa myśl zawarta, tylko ta myśl ginie pod natłokiem przekombinowanych figur retorycznych. Na przykład to brzmi dość karkołomnie: "pobrudzonej lepkim
sokiem przesłodzonej wyobraźni"
Może jakby trochę prościej spróbować to ująć, to czytałoby się lepiej?
Nie widzę nic złego w tym, że nagle z dna morza wyrośnie olbrzym sięgający nieba.
I że z jego perspektywy świat musi wydawać się mniejszy.
To tylko inny punkt widzenia.
Być może prawdziwszy od mojego.
Mogę go przyjąć, mogę odrzucić, ale raczej (zanim to zrobię) na pewno powinienem spróbować go odnaleźć.
Pozdrawiam :)