koniec dnia, początek rzeczy, początek nocy,
dwudziesta druga coś,
z lisem witamy wiosnę kun przebiegających pod meteorami,
siedzimy na ławce
na placyku
przed sztalugą krzywych bloków,
a tu nad nami na czarnym
płótnie wszechświatła plask: kolor
biały, niebieski i pomarańczowe konfetti w ogonie dwusekundówki: kszszszt!
mówię: patrz!
lisu zdążył tylko ogon bolida
nad dachami, ale za to ja nie zdążyłem kuny nawet
ogona powiewu wcześniej,
super wniosek: kuny są szybsze od meteorów,
ha, błędy
kognitywne
mnie orzeźwiają,
zresztą nie tyle ważne, acz nie jest nieważne, że dobre
kuflowe,
ponad siedem z procy
z jednym składakiem pomarańczowo filtrowym,
ważne było, że jak się leci
z gwiazd szybciej od prędkości światła, to się - biorąc pod uwagę, że się ma podgląd na żywo celu,
do którego się leci - to się widzi ewolucję
danego celu, czyli przejedzmy danej planety, w przyspieszonym tempie: trrr!
łał, ajnsztajn mi
tu się zapewne pobłażliwie uśmiecha
kącikiem ust jak dziadek widzący
wnuczka
uczącego się robić
babcię w konia,
ja zadowolony, że logicznie rozumując, rozumiem gigi logikę
wniosków logigi agugu, mówię więc: chodźmy po drugie piwo,
idziemy tak
z rozkminą na szyszkach szyj po drugie razy dwa do wasików,
a lisu mi kolejnego rebusa serwuje,
no bo skoro tak, mówi, to wracając czas musi się cofać,
no tak, no bo na tym wspomnianym hipotetycznym ekranie
widzisz
deewolucję, to znaczy pozorną, bo
naprawdę deewolucja nie zachodzi,
to ty, cofając
się z prędkością
przekraczającą prędkość światła o odpowiednią
wartość, wprost proporcjonalną zresztą do tempa z jakim wtedy w twojej
subiektywnej recepcji obrazów będzie się
cofał czas w twoim
lusterku wstecznym - albo nie we wstecznym lusterku, dla uproszczenia
powiedzmy, że siadasz
tyłem
do sterów
i patrzysz wprost na opuszczany
cel, przejedzmy dużą asteroidę z jakąś stacją paliw, na której byłeś zatankować
jakąś
kofeinę długowieczności,
czy kokainę nieśmiertelności - więc przekraczając prędkość światła
do potęgi entej podczas oddalania się od stacji, przenikasz
plecami gałek ocznych
przez miriady
szczelnie przylegających do siebie
ekranów kinowych, utkanych z fotonów,
wyprzedzasz w ten sposób wypalone na nośniku światła
pejzaże z życia na asteroidzie, której przeszłość
staje się teraz
twoją
teraźniejszością,
a twoja teraźniejszość staje się dla niej coraz bardziej odległą przyszłością - super, na kolację ryba
w paradoksach i kot
szrodingera w wodzie -
i chociaż obserwujesz cofanie się czasu na tej kosmicznej stacji
paliw, życie pracowników i jej mieszkańców,
w kolejności: ich śmierć, starość,
młodość,
narodziny,
później budowę stacji, pierwsze odkrycie
samej asteroidy, a jeszcze później może nawet jej
powstanie, rozumiesz
mimo wszystko, że to nie
czas się cofa, ale obrazy światła w receptorach
twoich oczu,
i nagle bach: ty,
no to wychodzi na to, że fundamentalnie czas
nie istnieje w ogóle, fundamentalnie istnieje
tylko światło,
dochodzimy do klatki, a tam drabina, bo kuzyn z gościem malował
dzisiaj
przed sztamą, ale nie wchodzimy już wyżej,
bo logicznym tokiem rozumowania doszliśmy i tak już
do wystarczającego
wniosku, że podróże
w czasie
są teoretycznie niemożliwe
dla biologicznego ciała,
są jednak w oczywisty sposób
możliwe, rzecz jasna również teoretycznie,
dla samej percepcji zmysłowej tego ciała,
dymek z fajki,
lis podłącza taśmę
ledową do bebechów unitry saturna dwieście jeden
za pomocą lutownicy z pufy, mój ojciec
jest elektrykiem, mówi,
działa przerywnik, będzie się klawiszem włączać
cyk, kawa,
tosty z bibikiułem na serze
z mariankiem
i czili, cznegosma,
teraz mi lisu odpowiada, że każdy ściemniacz
ci
ściemnia do ciemności minimalnej, ale nie wyłącza, no to
właśnie, ale teraz czytam, on tam pali, odpalamy
fajkę, potem filmiki porażone przerostem
formy nad chęcią,
próbowałem ululować w pudle unitry jak muzułmańscy
terroryści,
z koroną ledową na zakominiarzonej głowie, w ciemnych oksach i z nożem w prawej
ręce wykonałem agresywne dźganie lampki nocnej
z wystarczającą dozą realizmu, która być może będzie
kiedyś w stanie potwierdzić moje aktorskie umiejętności na poziomie
chuja w okresie starości, a na końcu
rzuciłem
w kamerę
okularami i wyszedłem z telewizora,
lisu za to tańczył w kominiarce jakiegoś dioelektrika z taśmą led nawiniętą na ramiona,
wyglądał jak antyterrorysta walczący z elektrycznym
węgorzem
przy muzyce zagranicznych
żebraków i systemu ofedałn, bo czarny hop z klipa leciał
jednocześnie z niewyłączonym łinampem,
przed wyjściem sonda czy wszystko
zabrane, pozytywny narciarz po piątej rano w korytarzu
i ostatni zamotany dialog na klatce:
- wiesz czego nie masz?
- nie wiem, stary;
- tępoty mózgu;
- spełnienia marzeń
aha, a jeszcze przed wyjściem była nieudana próba wymiany
zapalniczek, jaką masz,
ja z twarzą polskiej kibicki, białym orłem i napisem
czerwoni, ło, zamienisz się?
a jaką ty masz, ja z owocem i napisem
egzotik, ten owoc to jest figa chyba, a tu mak, tak,
chcesz figę z makiem?
- nie;
- nie to nie
Jasne, zapraszam, a " lol " nie używam, ale nawet nie dlatego, że zbyt często piktogramowo kojarzy mi się z wnętrzem tojtoja ;) - po prostu nie przylgnęło do mnie.
Uwielbiam za to akronim "fubar".