Nazywam się gaj
zabawnie - jak te młode drzewka
które mają czas by się zestarzeć
przytulone do siebie jedne obumierają
inne stają się coraz mocniejsze
nie jest tak że gaj to monolit
między gałęziami zagląda słońce
w nocy na igłach świecą gwiazdy
między pniami wrośnięte w ziemię
leżą omszałe granitowe głazy
wspominają tamte dni
gdy z góry uderzył piorun
płomień strawił sosnowy bór
poczerniałe pnie i zwęglone konary
rozpadały się pod naporem czasu
pamiętają wiatr nie wiadomo skąd
przyniósł nowe życie kibicowały mu
gdy z uporem przez warstwę popiołu
próbowało wydostać się na powierzchnię
deszcz podlewał małe kiełki
ziemia karmiła stawały się większe
połączone z ziemią patrzyły w niebo
każdy mijający dzień dodawał
nowych gałązek i igieł splatał
w coraz bardziej zawiłe wzory
nad czarną od popiołu ziemią
każdej nocy rosnące korzenie
sięgały coraz głębiej wiążąc
z na wpół zbutwiałymi starymi
korzeniami tego co przeminęło
słońce sprawiało cud przemiany
nieprzydatnego w to co wartościowe
i to co było wątłe i słabe
stawało się coraz mocniejsze
pięło się ku niebu rozrastało
nawet żyjąc pewne części umierają
zaścielają ziemię gniją pozornie
odrzucone zmieniają swoją postać
znowu wnikają w życie
dają mu nowe siły by trwać
w tym nieustannym wzrastaniu
nawet rosnąc każdego dnia
to co wczorajsze twardnieje
nie jest już w stanie tańczyć z wiatrem
sztywne i nieustępliwe daje podstawę
harde do tego stopnia że dawny
głęboki ukłon zmienił się w skinienie
teraz świadomy przemijania las
wie że już tylko czas lub ogień
może go zniszczyć
Nazywam się gaj.
Zabawnie... - Jak te młode drzewka, które mają czas by się zestarzeć.
Przytulone do siebie jedne obumierają, inne stają się coraz mocniejsze.
Nie jest tak że gaj to monolit. Między gałęziami zagląda słońce,
w nocy na igłach świecą gwiazdy.
Między pniami wrośnięte w ziemię leżą omszałe, granitowe głazy.
Wspominają tamte dni, gdy z góry uderzył piorun.
Pamiętają płomień który strawił sosnowy bór.
Poczerniałe pnie i zwęglone konary rozpadały się pod naporem czasu.
Pamiętają wiatr. Nie wiadomo skąd przyniósł nowe życie.
Kibicowały mu, gdy z uporem, przez warstwę popiołu próbowało wydostać się na powierzchnię.
Deszcz podlewał małe kiełki, ziemia karmiła, stawały się większe.
Połączone z ziemią patrzyły w niebo...
Każdy mijający dzień dodawał nowych gałązek i igieł, splatał w coraz bardziej zawiłe wzory nad czarną od popiołu ziemią.
Każdej nocy rosnące korzenie sięgały coraz głębiej, wiążąc się z na wpół zbutwiałymi,
starymi korzeniami tego, co przeminęło.
Słońce sprawiało cud przemiany nieprzydatnego w to co wartościowe.
I to co było wątłe i słabe stawało się coraz mocniejsze - pięło się ku niebu, rozrastało.
Nawet żyjąc, pewne części umierają. Zaścielają ziemię, gniją.
Pozornie odrzucone - zmieniają swoją postać - znowu wnikają w życie.
Dają mu nowe siły by trwać w tym nieustannym wzrastaniu.
Nawet rosnąc, każdego dnia to co wczorajsze - twardnieje.
Nie jest już w stanie tańczyć z wiatrem - sztywne i nieustępliwe daje podstawę.
Harde do tego stopnia że dawny głęboki ukłon zmienił się w skinienie.
Teraz świadomy przemijania las wie, że już tylko czas lub ogień
może go zniszczyć.