niedorozwinięte ulice krztuszą się niedopałkami
wypluwanymi pod nogi kaszlących robotników
potykających się o niechciane lalki bez włosów
w kamienicach pełnych dziurawych skarpet i majtek
których nikt nie dopierze a nawet nie dotknie faktury
odpadającego tynku ze ścian,
pod nimi kruszy się azbest jak kości rzucone psom,
powoli przenika do krtani i wbija się w płuca, wyżera
odporność i spokojnie zabiera te dwie pracowite
ręce do ziemi, aby wszystko co ma się w środku
zgniło subtelnie.