Nadciągnęła skądś jedwabna flota,
białe nici płynące na wietrze
z kontyngentem pajęczych pilotów.
Wyruszyli, by z losem się zetrzeć.
Świat przed nimi, więc chcą go omotać.
Wypłynęli bez trwogi, bo młodzi.
A ja smutny, zazdrosny poeta
babie lato znalazłem w swej brodzie.
To exodus w kolory jesieni.
Zniesmaczeni - płeć zmieniło lato.
Ja, choć chciałbym, nie mogę nic zmienić.
Nie potrafię poradzić nic na to.
Sejm bociani na błoniach i błotach
debatuje nad nową ustawą.
Jesień właśnie uchyla już wrota.
Zarobkową migrację uradzą.
Ośmionodzy marines zajęli
gdzieś przyczółki. Tam ogłoszą władzę.
A ja cóż? Ja się boję jesieni.
Resztki lata do weków, więc wsadzę.
J.E.S.