grudzień przeciąga się ospale.
chciałbym go uśpić, przestać karmić,
zostawić na pastwę losu, ale za bardzo
do mnie przylgnął.
dzielimy ze sobą łóżko, więc noce
mijają nam na wzajemnej walce o skrawek kołdry.
koniec końców, zasypiam zwinięty w kłębek,
a ten pochrapuje tryumfalnie, pogrążony we śnie.
najgorzej, gdy przechyla głowę w moją stronę,
wyciąga wychudłe łapki, a jego źrenice
poszerzają się gwałtownie, prosząc o posiłek.
wtedy dostrzegam w nich wygłodniałego siebie,
wszystkie chwile dzielone na kiedyś i jeszcze nie,
obojętne mijanie się w biegu, za krótkie spojrzenia,
niedospane noce i przemilczane puenty.
grudzień, najbardziej zuchwały z gromadki
dwunastu, leży na moim ramieniu. pilnuje,
by śnieg nie stopniał mi przypadkiem na ustach.
- nie, może schemat jakiś lub szkic, pod ewentualny "pomysł",
bo tak to jest tylko ramka, w którą można wsadzić ewokacyjny obrazek z refleksji
albo reklamę proszku do prania