Arizona Arizona

Rudolf Teodor Czajor

 

 

w od­le­głych za­po­mnia­nych
wio­skach
ni­czym na za­cho­dzie
Ari­zo­na w gar­dle ochry­ple śpie­wa
z do­dat­kiem ogór­ka
przy akom­pa­nia­men­cie biedy

tacy zwy­kli tru­ba­du­rzy
ich dnia za­po­mnie­nia
nucą pod pu­stym skle­pem

...a jak ja do domu przyj­dę
to Ma­ry­się wezmę

za ku­fe­lek piwa
za szklan­kę siary
za łzy soł­ty­sa
za sto­do­łą piję
bo to moje życie

za­pisz no tam jesz­cze jedno
życie na tej pu­stej kart­ce
niech dia­beł się cie­szy
kiedy kro­czą sta­jen­ne szczu­ry
a wy­kre­ślisz jutro
kiedy na pysk padną


…dawaj no dawaj moje ty niby czło­wie­ku
śle­dzi­ka i szklan­kę bo idą ba­cia­ry
o su­chych gar­dłach w bez­na­dzie­ję

Rudolf Teodor Czajor
Rudolf Teodor Czajor
Wiersz · 24 stycznia 2014
anonim