Wskrzeszenie zgasłego płomyka między dłońmi
Naszymi - myśl która tli się w wygasłym domu
Otwieranie okien na oścież..., by wpadł wietrzyk
Znad morza - znak dla naszych nagich ciał
Srebrzystych i chłodnych blaskiem księżyca
Skowyczą zmory, chcą zdławić czułość ust
Wkraść się między pościele teraz marmurowe
Lecz nie ręką Mistrza uchwycone linie i gładkość
Zimny kamień nagrobka pewnego uczucia
Zatopionego potokiem zdarzeń - czy czarta...?
Jeszcze smakuję sól na Twojej wardze
Morze ją darowało, bo to nie może być łza
Brzask, świt rozjaśnił mgły delikatnie obejmujące
Uda zatoki, wezbrane fale unoszą rozbitków ku wyspie -
- Nadziei pełnej kwiatów i dojrzałych owoców
Aniołów Pocieszycieli - czułych jak usta wiosenne
Splot dziki ciał rozedrganych, gorących, dopełnionych
W zenicie Słońca, w jego czerwieni pod powiekami
Nadeszło uratowanie
Tego zrozumienia dzikiego nie znalazłem w tysiącach ksiąg
Siebie czytać nawzajem