Ze świtem rano wstawała,
by było ciepło
do kaflowego pieca dokładała.
Jej śniadanie zawsze smakowało,
z uśmiechem czekała,
gdy ze szkoły się wracało.
Bogini piękności,
skarbnica mądrości,
nigdy nie krzyczała, była pełna miłości.
Ona,
ostatnia kładła się spać
nie wiem skąd brała siły, by rano wstać.
W piecu, co sobotę
chleb wypiekała,
na który zawsze mieliśmy ochotę,
my- czwórka mała.
Tyle dobrego co ona zrobiła,
tyle złego co ona przeżyła,
tyle wartości co ona nam wpoiła,
nikt nie pojmie na całym tym świecie...
Teraz ja jako jej dziecię
muszę pamięć o niej podtrzymać...
Praca na roli
co niszczy powoli
jej ducha nie pokonała
lecz nadal ją utwierdzała,
że każde marzenie jest do spełnienia...
Boże... Niech lekką będzie jej ziemia...
Tak bardzo mi jej brakuje,
kocham ją i jej dziękuję
za to, czego mnie nauczyła,
że własną piersią mnie wykarmiła,
że zawsze... Ona przy mnie była...
Mijają lata...
Nie będę nadal płakała,
bo wiem, że tego by nie chciała
lecz serce nie pozwala...
Tak bardzo bym chciała z nią poplotkować,
za jej długą sukienką
jak mysz się schować...
Tak bardzo bym chciała,
by do nas wróciła lecz...
Przykryła
ją zimna mogiła.
Razem z dziećmi odmawiam pacierze
i ciągle wierzę,
że jest jej lepiej, że czuwa nad nami
nocami i dniami,
dniami i nocami.