jeszcze ze dwa lemiesze i przebije się
przez rozpaloną cząstkę odkładni czasu
później doklepię nie do pary swoje ufnale
na ostro
przybije matkę i ojca
małymi gwoździkami
do ziemi
nigdy nie powstaną
będą już sami
moją kolejną zimą
jesienną szadzią za widokiem
mojej weroniki która się nigdy nie zjawi
będę przecierał ceratę płakał oknem
wsłuchując się w jęki jabłoni
trzask konarów
nie zaboli
moje zajebiste życie
moja jebane kołysanie
nabierze
lub popłynie