Twarz ma zduszona poduszką
sierpniowego skwaru ud
rozdętego jej młodości kwiatostanem.
Pod pyłkami zapalonymi
zmęczonym słońcem traw-
mych trudów
o ten jeden zator nakłutego snu
blond iglicami w strzeliste niebo upadłych
słucham nadpijania z oczka wody
czystopławnych połaci waginy
bujnych promieniem łana kobiecej duszy
w zalane nieboskłonem serce
Fantazjo narosła pnączami jej rąk!
wybij zleżały sęk zatwardziały
fauną pączków zielonego szczytu
odetchnij z ulgą po sennej jawie
owoców z jej postaci ugryzłych
i z soczystym koszykiem zawisłym nad czystością
wikliną zaciśniętych we mnie nóg
schodami na ziemię
zacznij wybujały ciszą krok
po stopniach mlecznych stromym krzykiem
urzeczywistniających sen
na cierniowa rzeczywistość
żniwami głogu poległych