Sen popołudniowy

crow

Twarz ma zduszona poduszką
sierpniowego skwaru ud
rozdętego jej młodości kwiatostanem.
Pod pyłkami zapalonymi
zmęczonym słońcem traw-
mych trudów
o ten jeden zator nakłutego snu
blond iglicami w strzeliste niebo upadłych
słucham nadpijania z oczka wody
czystopławnych połaci waginy
bujnych promieniem łana kobiecej duszy
w zalane nieboskłonem serce
Fantazjo narosła pnączami jej rąk!
wybij zleżały sęk zatwardziały
fauną pączków zielonego szczytu
odetchnij z ulgą po sennej jawie
owoców z jej postaci ugryzłych
i z soczystym koszykiem zawisłym nad czystością
wikliną zaciśniętych we mnie nóg
schodami na ziemię
zacznij wybujały ciszą krok
po stopniach mlecznych stromym krzykiem
urzeczywistniających sen
na cierniowa rzeczywistość
żniwami głogu poległych


crow
crow
Wiersz · 28 września 2001
anonim