przywiozłem ci w płucach trochę madrytu
pod paznokciem mały kawałek zimnej katedry
nie stać mnie na więcej
i tyle musi wystarczyć nieboszczce
długo umierałaś jak na tak kruchą rzeczywistość
ustami bezgłośnie prosiłaś o dobicie
oskubana z lotek i poparcia najbliższych krewnych
nie mogłaś pożywiać się bez poczucia winy
nie będę przychodził na twój grób aż do jesieni
wolę kłaść się na stercie liści niż całować lepkie grudy
ziemi nad tobą która mogła być ścieżką
a stała się domem dżdżownicy