Wiersz współczesny 5
Obstaję przy swoim. Ale gdy się dowiedziałem że spłonęło kilku
strażaków w nowojorskim biurowcu sąsiadującym z 11 września
nie potrzebuję wyjaśnień. Co oni tam chcieli znaleźć na siódmym
piętrze wśród tlących się od lat niedopałków. Tych którzy dawno
pospadali. Głosy z przeszłości. Wspomnienia żalu. Nową opcję starej udręki.
Ameryka jest głupią ciotą co karmi się wspólnotowym prawem
swoich synów i cór którym zabrakło odwagi. Uroczystości służą
ideologicznemu namaszczeniu prostactwa i opacznie rozumianej woli.
Poza tym hollywood. Fabryka krzykliwych usterek roztrząsanych
ze skrupulatną pewnością ociemniałego bukmachera. Ziemia demokratów
mordujących z wprawą po cichu. Grób dla artystów lejących na koniunkturę.
Przeklęty ląd z wpisanymi weń półprawdami. Szukają sukcesu i spełnienia
potęgi którą egzekwują swą żałosną niesprawiedliwość.
Radość mieszka gdzie indziej. Zarażają. Jest OK. Nie dla mnie. Obstaję przy swoim.
Nadaremne działania chaotycznych mafii poszukujących wygodnego ładu.
Sami się stworzyli. To dlatego. Kult gościnności wziął się z bombastycznego lęku
przed rdzennymi mieszkańcami których wytrzebili. McNamara mógł się nie odezwać.
Na jego miejsce przyszedłby inny polityk. Tyle znaczą przenikliwe gdybania.
Jak ci źle lecisz do czubów i fundują ci na koszt państwa lot nad kukułczym gniazdem.
A Coheny zbijają majątki prozodią w stanie galopującego kurewstwa.
Jeśli sami się nie skapnęli to nikt im nie pomoże. Przecież nie mężowie stanów.
Oni mają rodziny do wykarmienia i służbę którą trzeba opłacić.
No więc kto. Nikt. Demokracja jest zarażaniem tak jak każdy inny trąd.
Nie tylko tam. I Nie tylko w Europie.