Panu Profesorowi R.B.
Staliśmy mocno
na dnie muzealnego pokoju.
Zielone obicia krzeseł
imitowały mech, który przylgnął
do bezwzględnych szarych kamieni.
Na parapecie okna siedział chłopiec,
czyli Pan Panie Profesorze.
Z miedzianą głową
pospawanym brzuchem
i zadziorami na niezgrabnych dłoniach.
Ten chłopiec nigdzie nie pójdzie,
te nogi donikąd go nie zaniosą –
powiedziałem.
To prawda
- odparł Pan.
Ten chłopiec jest kaleką.
Musi siedzieć tutaj do końca świata
na tym parapecie
tyłem do okna
spoglądając na pokój,
który jest ogrodem.
O czym myśli? - spytałem.
O niczym.
Jest przecież ze spiżu.
Latem nagrzewa się gwałtownie
od lipcowego słońca
a jesienią śniedzieje
narażony na wilgoć.
Czy wyjedzie kiedykolwiek dokądkolwiek?
Nie może tego zrobić.
To znaczy może być w Paryżu,
Jaffie, Pradze czy Meksyku.
Ale jednocześnie musi siedzieć
na tym parapecie okna w tym miasteczku
w pokoju muzeum
zapatrzony w bordowy trawnik dywanu.
Musi nic nie widzieć
I nic nie czuć,
musi być śmiertelnie smutny
i chory.
Musi rzeźbić przestrzenne figury
w ciemnym powietrzu
muzeum.
A więc musi tak być ?
Tak .
Tak musi być
ponieważ od tego
zależy zbawienie świata
...reszta, to zwykłe nawijanie makaronu na uszy
ad kosz
jest kaleką i musi tu siedzieć do końca świata
na parapecie tyłem do okna spoglądając na pokój
jego czarodziejski ogród"
gdybyś napisał to zwięźlej, bez szafowania "tentatotu" itd dbając o płynność opowieści to bym cmokał zachwycony.
w tej sytuacji powiem: szkielet jest, ale zbytnio zabudowany. potrzebuje rzetelnego szlifu.