Wszystko byłoby prościej i jaśniej, odnaleźć resztki światła,
jakby zostało wypite z tunelem i w obgryzionym słońcu,
którym nie zdąży się celować w rzeczy, więc w niemal zakorzeniony
uśmiech albo łzy (nie kwitną, są podobne do soku z owoców).
Cóż więcej? Głód podany na cielcu czy zapał
kolorów? Wszystko byłoby prościej i jaśniej,
celować z napiętego horyzontu jeszcze
w poświatach, dalej mapy już nie odpowiadają,
na podorędziu cisza ma wszystko, gdy zacznie
się ściemniać i zapalę blade światło tętnic.
Powroty odrastają w paznokciach przez sny
i sprzątną okolice. Czy dystans ma ciało?
Ku drzwiom nie napływają adresy bez żagli,
na klamkach miłość (zaschła) zapadła, zabite
dechami półek książki, a czułość się lepi
t-shirtom. Coraz więcej gleb i wysychania.
Jak odbyć się we własnym, nie przebytym bycie,
pomiędzy runem leśnym, a może runami?
Łódź zbita z może (nad zet jest gniazdo bocianie)
popływa w kiblu, morzu wyplutych Wikingów,
którymi opluwano wybrzeża Europy
i wysp na Atlantyku. Ich morze jest w płynie,
dlatego coraz więcej powietrza jest drzwiami,
dlatego drzwiami rozkład pociągów na łóżku,
zrośnięte mapy z sobą, ze ścianą, ziemiami
(coś mają na kształt kwiatów zwiniętych, owoców).
Wyjaśniam słońcem (czytaj wysadzam, wywarzam),
reflektorami inne rozpoczęcie światła.
Otwieram oczy, będę zachodzić przez progi
powykładane z powiek, więc światło jest drzwiami?
Bo coraz więcej nieba, a drogi się zerwą
podobne do winogron lub kiści na tacach,
na niewidzialnym drzewie przekwitną i z trzaskiem
powrotu, uchodzenia, wyliżą ocean.
Nie pozostało wiele, trochę grawitacji,
no tak, dlatego ściemnia się w naszych imionach
i wymyślamy na nich dni, burze i deszcze,
a bliżej znaczy tyle co rozkład pociągu
w hormonach. Jeszcze bliżej tablicą są kości,
zgodnie z którą odjadę, gdy włączę silniki
komórek po podziale, bo na jakichś innych
planetach naszym twarzom, rozdartym imionom
na dokumentach, mogą kiełkować odbicia.
ten jest zbyt bogaty, wręcz ostentacyjny.
zawsze popierałem swoisty umiar, równowagę, między ilością a zawartością.
uważam, że czytelnicy rozsądzą najlepiej.
zlew już dawno nie jest awangardą.
wyraziłem swoją opinię, a nie życzenie.
zaznaczyłem, że Czytelnicy osądzą.
btw ja też jestem czytelnikiem. niestety świadomym
Nie piszę przede wszystkim dla siebie, sztuki, ale dla odkrywania języka, a najbardziej, by się tym podzielić z czytelnikami. Nie rozumiem tego psychiatryka, który od lat tutaj urządzacie. Klaszcz albo giń? Przecież ja nie wykonuję jazzowej improwizacji, czy nie wykonuję popisu kaskaderskiego, więc każda z tych dwóch przeciwstawnych kategorii nie jest tutaj adekwatna. Wyraziłeś swoją opinię i nawet gdyby była superlatywna, to jeszcze bardziej by mnie nie interesowała, podchodząc do niej z wyraźnym dystansem.