wersaliki wredne są bo od razu szuka się dosztukowania
odręcznej wymówki nie wymawiając wiatrom puszczania się
samopas heideggerem co to walnął z grubej rury że Artysta
jest źródłem dzieła a Dzieło jest źródłem artysty i wyszło
że tak naprawdę nic się wydziela z nicoroba albo cóś w ten deseń a pojęcie
jęczy jak tygrys po nadmiernym przebiegu przez pasy co to zawziął się
jak fata-morgana i poczuł chęć bycia zebrą bo wegetarianizm w modzie
choć postęp już się zamotał (jak każdy dyskurs o niczym) więc faktycznie
nie ma pojęcia i doszło do tego że ryki i rzykania przeszły w ulicznicę a tu już blisko
do artyzmu według staszewskiego i nic tylko przeklinać w wywieszony ozór o rzut
kamieniem stąd do grzechu strzechy w butach z wystającymi kursywymi źdźbłami
co to dla niepoznaki zapisane na baczność
w pretensji do pascala zanurzonego w trzcinie
cukrowej (nie-ludzko) (i podobno myślnej)