dymiące jeszcze kartofliska
były czymś w rodzaju placu zabaw:
w rękach zwęglone bryły
kryjące wewnątrz (wydawać by się mogło)
niespotykany już dzisiaj smak
usmolone palce odbite na policzkach
na znak przynależności do stada
i ciche opowieści o duchach Indian
unoszących się z wiatrem
wieczorami siadaliśmy przy kominku
mrużąc gasnące pod powiekami spojrzenia
dziadek zawsze witał nas pyzatą twarzą
i niepełnym uśmiechem poczerniałym od tytoniu
przeczuwał nadejście zimy - nie mylił się
tamtej nocy oprawione w hebanowe rękojeści noże
podcięły gardła tworząc nowych nas
tamtej nocy zgasiliśmy
dymiące jeszcze kartofliska