Wino rozwiązuje język,
wesoła biesiada,
za filarem zdradliwe ucho.
Do szczytu daleko,
kręta ścieżynka szczęścia,
choć dwa plecaki na plecach.
Wąż syczy,
ptak świergoce,
człowiek się modli.
Wicher pędzi wirtuoz,
ugięta sosna skrzypi żałosny koncert,
tuż przed upadkiem.
Wyboisty dukt leśny,
motor przestraszył sarenkę,
skacze baletnica.
Głodujący,
brak mu sił by wytłumaczyć,
syty szuka pod stołem sprzączki od szaty.
Świst bicza,
ból życia realny,
negatyw wieczności.
Płyną obłoki za oknem,
barwy zachodzącego słońca,
nawet z mapy płynie tęsknota.
W wazie na szafie zbierane drobniaki,
grzeszki codzienne,
czy starczy na niebo?