pod nieba dachem zrodził się syn
był zwykłym chłopcem jak ty
deszcze przesłoniły mgły
padł na ziemie i powitał schizofrenie
cierpienie spłynęło od Boga
dzień i noc ogień wygasał
podsycał go strach
nie wychodził z domu ludzi się bał
ludzki śmiech przenikał duszę
jak bagnet sztywny pal
schizofrenia wypełnia go
wywracał się podnosił krzyż
kolejny dzień to obłęd paraliżuje
korek w głowie wir i młyn
strach zabija od wewnątrz
schizofrenia zabija teraz już wie
życie zbyt krótkie cierpi więc jest
pod skórą czuje brud ma misję znów
wytłumaczyć nie umie czy rzeczywistość się śni
skóra pokryta łuską
boi się strach to jego brat