Idę którejś nocy do swojego hotelu
nie pamiętam czy to było w tygodniu
mijam recepcję, siadam w barze,
zapalam papierosa, milcze, zbieram,
gesty, uśmiechy i przekleństwa,
przysiada się ktoś, pyta o coś, nie,
ja nie stąd, zapytaj pan barmana.
"Pokój dla pana Jacka!", ktoś nagle
krzyczy, "Już?" zdziwiony odwracam
głowę, "Oczywiście. Wszystko już
od dawna przygotowane", "Dziękuję",
mówię, wstając. Strzelam papierosem
w twarz sobie, dziesięć punktów na
tarczy, lecz nie zabiegam o puchar,
chcę do pokoju, chcę do pokoju.
Wchodzę do windy, zastaję jakąś
kobietę, pijana jest że aż boleśnie,
ołówek wyciągam, na dłoni suchej
piszę, udając tym samym że sikam,
"Cc-co-o roo-bi-sssz?" pyta. "Nic,
załatwiam potrzebę". "A-aahaa",
odpowiada uprzejmie i wysiada,
miała najpiękniejszą czerwoną sukienkę
w błękitne kwiatki, że aż ze strachu
zeszczałem się w gacie.
"Jutro po południu przyjdzie
sprzątaczka, by po panu posprzątać".
"Niech będzie, wszystko mi jedno",
odpowiadam, siadam na łóżku, zdejmuje
płaszcz, zapalam pokolacyjną uncję
haszu i wychylam szklankę wody.
Sikać się chce, oh jak ciśnie,
tak się nieszczęśliwie w tej kobiecie
zakochałem, że nie wytrzymam. To
z uczuciem uczucie za okno.
"Ale ci się życie udało",
mówię do siebie.
"Widzisz, pokój ci nawet dali,
i nawet długo czekać nie musiałeś",
mówię do siebie.
"I sprzątaczka cię nawet lubi, mleko
stawia ci przed drzwiami i nawet nie
wchodzi kiedy jesteś, bo wie jak tu śmierdzi",
mówię do siebie.
"Widzisz, przez chwilę jesteś pan Jacek,
tyle razy cię z tego pokoju wyrzucili,
teraz będzie inaczej. Teraz możesz
tylko wyrzucić się sam",
mówię do siebie.
Gaszę lampkę, stawiam szklankę
na stoliku, szczam do środka i wypijam,
przecieram usta rękawem, był dobry,
ale mało. Czy tu cieplej, przytulniej,
z pewnością bezpieczniej niż pod
drzwiami. Dywan już suchy, nie została
ani kropla, nie przetrwała gniewu.
Zasypiając, mam jeszcze wrażenie,
że wciąż mówię do siebie.