do wymyslonego przyjaciela

hormon

szokują mnie twoje
fioletowe zęby
z dziurami jak ser ementaler
gdy dłonią z paznokciami
przyciętymi w
fantazyjny wzorek
przesuwasz po mej
nieskazitelnej twarzy
mam zamiar jak
w Matrixie połknąć
czerwoną pigułkę
zerwać plastikowe
kajdanki z zestawu
„mały policjant”
i uciec...
od twojego czerwonego
cyrkowego nosa...
ale gdy sadzasz
mnie w loży honorowej,
wtykasz lizaka do ust...
i prezentujesz
swój program
ten sam od lat...
połykanie ognia
żonglujące foki
i mój ulubiony
(och! jak się wtedy śmieję!)
jak cię wystrzelują z
armaty

to siedzę urzeczona...
kalecząc dziąsła ostrym
brzegiem truskawkowego lukru
mała dziewczynka
z frotką smerfem na włosach

a ty na arenie
robisz z siebie idiotę

i wiem, że to przedstawienie
to tylko dla mnie

gdy wyjdziemy razem z
namiotu
przykuci plastikowymi
kajdankami
z zestawu
„maly policjant”

będziemy się kochać
na latającym dywanie
zlizując z siebie
watę cukrową

a potem poczytasz mi bajkę...

rano rozpłaczę się
na widok twojego
klauniego makijażu
i po przegryzieniu
plastikowych kajdanek
i przestrzeleniu ci czaszki
pistoletem
( tez z zestawu „maly policjant”)

pobiegnę przez
pustynie
własnej neurastenii

(goń mnie,
żałosny akrobato)
hormon
hormon
Wiersz · 30 września 2001
anonim