Rzymska kolacja u baronowej Solari

Janusz Gierucki

Pamiętam, że kwiaty kupowałem

w kwiaciarni na rogu.

Przy ulicy Non Lo So.

Dziwny bukiet

który nie składał się róż.

Zrobiony z gracją i wdziękiem;

pomyślałem wtedy, że chciałbym

mięć tych bukietów naręcze

abym rozdawać je mógł -

każdej przechodzącej kobiecie,

dla ich przelotnej pamięci,

wiedząc, że nie spotkam ich więcej

w świecie rozwidlających się dróg.

 

Baronowa Solari

mieszkała na wzgórzu,

w willi o której miałem

całkiem inne wyobrażenie

zanim ją ujrzałem.

Nic z tradycji patrycjuszy

nie znalazłem we wnętrzu.

Kilka bibelotów,

portret i stół -

macicą inkrustowany.

Major domus

świetności epoki.

 

Dwoje dziewcząt z Argentyny

do stołu nakrywało.

 

W ich gardłowym hiszpańskim

nie odnalazłem nic

z tragedii Cervantesa,

dźwięków Carpentiera,

i wyobraźni Marqueza

i tego klimatu magicznego

który tak w nich odkryć

pragnąłem -

jak w dawno zapomnianej krainie

najczystszego powietrza..

 

Poruszaliśmy się więc ostrożnie

na krawędzi aktualnych wydarzeń

(zakłócanych przez śmiech  Veroniki

dochodzący z kuchni).

 

Na szczęście obyło się bez tanga.        

Bez yerba mate

i gauchos - krzykliwych

i mimowolnych

świadków wielkiego pustkowia.

Pamiętam, że nazwisko Borges'a

połączyło nas na krótką chwilę.

Lecz nie trwało to dłużej,

niż  sekundę.

 

Kolacja upłynęła wśród

naprędce sporządzonych sosów,

sałatek, chleba  i wina -

które potrawom i słowom

nadaje inny wymiar

niwelując  banał

okazjonalnej rozmowy.

Rozmawialiśmy po polsku,

włosku i hiszpańsku.

Konstatując, że z czasem

tworzy się wokół tego

biesiadnego stołu,

nasza prywatna wieża Babel.

 

Ja w miarę wina

począłem zaczytywać się

w mimice twarzy

gestach i uśmiechach,

tych czterech rożnych kobiet.

A zanurzając się w tej narracji

próbowałem odnaleźć

zapomniany styl

wykwintnej konwersacji..

Przenosząc to wrażenie

dalej , na odpoczynek,

na czas po kolacji -

kiedy połączyło nas

baronowej Solari łoże

(szerokie, bez baldachimu

i rzeźbionych kolumn).

W taki przelotny klub towarzyski

czterech kobiet

i mężczyzny.

 

W grupowy portret samotności.

Janusz Gierucki
Janusz Gierucki
Wiersz · 19 maja 2015
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Rewelacyjne. Prawie czułem smak potraw, wina i tę atmosferę. Lekki dymek erotyzmu unoszący się nad potrawami i winem sprawia że o tym co było po kolacji wystarczy napomknąć. Taka wisienka na wielkim pysznym torcie.
    Grupowy portret samotności - świetne.

    · Zgłoś · 9 lat
  • Janusz Gierucki
    Niestety Bogusławie, wszystkie te kobiety były lesbijkami...-)

    · Zgłoś · 9 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    O tym mogłem się tylko domyślać sądząc po majordomusie :) Dlaczego niestety? Dymek erotyzmu jest uniwersalny:)))))

    · Zgłoś · 9 lat
  • Janusz Gierucki
    Nareszcie widmo tolerancji...!
    Zauważyłeś ,że łatwiej przychodzi tolerować lesbijki niż gejów ? -)

    · Zgłoś · 9 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Zależy kto toleruje :))))))

    · Zgłoś · 9 lat
  • szanta - Edyta Ślączka-Poskrobko
    Długie, ale choć nie lubię takich długaśnych wierszy, przez ten szłam z przyjemnością :)

    · Zgłoś · 9 lat