rozbieram się z życia historii
ściągam spodnie koszulę
na krawędzi krzesła krawat jak zbrojni
idę w objęcia Morfeusza nic nie przeszkadza
dwie skarpetki czuć morzem
cicho cichaj jak głusza po z mroku
w serduchu nadzieje na lepsze
gorzej być nie może nikt nie pomoże
jeśli sami o siebie nie zadbamy
a kiedy się położę ułożę wygodnie
przytulony do ukochanej masuję dłonie
usypiam nakarmiony bliskim ciepłem
oderwany od spraw przyziemnych
zapatrzony w oczy żony śnię
dzieci w swoich gniazdkach
czekam na świt długo go nie było tylko deszcz
kilka spraw na sercu żal kiedyś będzie nas
(...)
na krawędzi krzesła krawat (...)
(...) w objęcia[ch] Morfeusza (...)
dwie skarpetki (...)
(...) głusza po z mroku
w serduchu nadzieje na lepsze
gorzej być nie może (...)
a kiedy się (...) ułożę wygodnie
(...)
oderwany od spraw przyziemnych
[po]czekam na świt
zapatrzony w oczy żony i dzieci (...)
(...) tylko deszcz (...) na sercu
żal (...)"
Ja bym jeszcze przestawiła wersy
[po]czekam na świt - 2
zapatrzony w oczy żony i dzieci (...) - 1
I na nich skończyła. Po co więcej? O tym co więcej mówią pierwsze wersy wystarczająco.