Têtê malkuthach.

Yaro

ile jeszcze krwi ile wody popłynie 
czerwie żywią się mięsem 
zgniły świat cuchnie paplam nogami w błocie 
na walizkach przed świtem 
kończy się dzień niedopity 
  
odjeżdżam z karabinem w dłoni 
zabijam życie za życie 
tak zarabiam walczę mówią że o pokój 
nasiąknięty przenikam każde sfery myśli 
wykładam karty na stół  
w nic nie wierzę nie ufam im 
  
nie ufam nie powierzam sekretów których nie ma 
po burzy świat okryty spokojem jak świeżo 
jasny zachód przyjdź będę prosił co sił 
wdycham ozon płuca wypełnia gaz 
  
nocą krążę po mieście niczym ćma wokół latarenki 
jak na niebie blask skrzydeł trzepot szum w uszach 
kręcę się ulicami 
kręcą się liście w parku alejami 
płyną słowa w ustach ciasno 
światła tutaj nie gasną przed dwudziestą czwartą 
  
żuję gumę czasem ją palę nie wierzę w świat  
przegrany w dużych oczach patrzy strach 
chyba jestem gotowy do ukrycia nic

żałuję w duszy szept sza cicho
  
przyjdź  tutaj

nie mam sił prosić

 

Yaro
Yaro
Wiersz · 29 maja 2015
anonim