Maya była dla mnie zawsze
smakowitym kąskiem.
Więc z każdą nową frazą
pochłaniałem ją bardziej łapczywie.
Trawiąc powoli każde ładne słowo.
Z rana, w trawie, cała w rosie
znakomita była na surowo.
Maya zwykła krewetkami
karmić moje wątłe ciało,
myśli zaś powoli zanurzała
w szafranowym sosie.
Precyzyjny instrument-
miarę smaku czyniąc z warg,
wzmocnionych butelką Rose...
Pośród kuchennych dupereli
powoli sączy się rozmowa.
Lecz nikt naprawdę nigdy się nie dowie
ileż wspomnień; smaków i zapachów
w tak wiele doznań może zmieścić
opowieść o ingrediencyjnej treści.
Maya nauczyła mnie odróżniać
twardą od miękkiej wanilii,
celebrować te momenty
kiedy lód sypie się do szklanki
aby utrwalić w pamięci kształt chwili…
A ja zanurzając się w łyk koniaku
uczyłem się cierpliwie
odkrywać w dawnych przepisach,
poematy smaku;
jeszcze surowe,
jeszcze nieopierzone,
jeszcze nieprzemieszane,
jeszcze nieprzetarte
i zapamiętać,
(z każdym łykiem koniaku,)
że więcej były warte
niż Konstantego opowieść o babce wielkanocnej
co ponoć nieskończoność w sobie mieści zapachów...
Cóż ,
brakować mi będzie jej matczynych piersi smaku,
(i być może także kilku piersi innych szwajcarek)
Pozostawionych w znojnym trudzie zacierania w pamięci…
Kolejnych niezdobytych szczytów.
zastanawiam się czy są prawdziwe.....
jeśli z pamiętnika to strzeż go.......Pozdrawiam:)
i sposób w jaki podchodzisz do każdej osobowośći .....
"czyli to co najpiękniejsze i to co chciałoby się zachować ponad czas! " , wiele mówi o Tobie..-)