Ty, przechadzająca się w świetle neonów - to obraz mojej paranoi.
W nocy miastem rządzą magicy. W kiblu jestem świadkiem pierwszej
sztuczki, białego królika wyciągniętego z kieszeni spodni, ukrytego
w kieszeni nosa. Klaśnięcia ciała o ciało - kabinę obok rozrywają brawa.
Tylko ja nie nagrywam, nie chcę pamiętać jak się upada będąc uniesionym.
Ile masz lat? Umieram już za długo.
Potem jest sztuka płomienia. Iskra, przeskakująca między szkłem
a językiem. Penetracja żołądka. Miękkie dłonie chłopców - tędy przejdą
zimne ognie, aż zapłoną jędrne uda papierowych dziewczynek. Jeśli
odległość między ciałami liczyć w galaktykach, to tylko rozbłyski, umieranie
gwiazd, które jeszcze tlą się w oczach. Z zamkniętymi pamiętam twoje
światło, jasną plamkę wypaloną na powiekach, ostatni rozbłysk ciepła.
Jak masz na imię? Nie mam nic dla ciebie.
Tak powinno się traktować śmierć, jakby nic się dla niej nie miało. Dlatego
świecę pustkami, a każdą prawdę wypowiadam jak kłamstwo. A moja
prawa ręka dobrze wie co czyni lewa ręka, kiedy wydycham zakurzone
ciepło w obce usta, otwarte jak magiczny kapelusz, w którym wszystko
znika - ostatnia sztuczka. Nie pisz i nie dzwoń, pozwól milczeć gwiazdom.