od zawsze jestem w drodze
masą melin pałaców grzesznych
kobiet dzikich gąsek podtopionych
w alkoholu z tęsknoty za nieznanym
idę dalej ni to w tłumie ni przed nimi
to wśród ptactwa wspomnienie
podrywa drobnych pijaczków
i harcerkę z lilijką wielkości
rabarbarowego placka
w pierwsze kiedyś
wszystko to nic splotła fastrygą
z mojej duszy niepokojem
upinanym agrafkami
z życiem
czym dalej
tym na nic
nie ma się ochoty
a mówią że wilka
nikt nie udomowi
bez owieczek
zwyczajnie głaszczę
śmierć po policzku
w ciemnościach
widząc lepiej
jej piękny makijaż
choć oczy zmęczone
napatrzyła się pewnie tyle
na tych co obraz jej przyjmowali
z bruzdą
za-kochać siebie
to nie tylko szampany
niekończącej się sielanki ubaw
to również pogodzenie
i drogi i kierunków
wiatru z nocą
reasume
zwojem aksamitów
wezmę cię żono
tak jak cygan
pożyczę za
tyle że za swoje
nigdy się nie wykupię
bo chlałem z najlepszymi
i kochałem te co uznałem za żywe
żeniąc się z tymi które zechciałem
ocalić przed palącym słońcem
wbrew Bogu
wygnania
wierszem
spod ciemnej
spłonęły na stosach od samozapłonu
smużą się w pamięci ziemniaczaną nacią
jeszcze tylko kawałek do dzikiej gruszy jesienią
podbiegnę
na koniec wzdłuż losu
i z przekorą