Poszukiwanie drwala, księżycowych pajęczyn,
na krańcach których tańczą kwietniowe przysięgi. Tu w cieniu dębu
dębowe rosną sny: ścieżki spiętrzone reflektorami, klaksonami,
marudzeniem pieszych. Codzienne pielgrzymki depczące
nocne przewidzenia. Tędy przechodził drwal, tam cięła jego silna ręka.
Pamiątki i zdobycze, włos, który opadł na prędko. Drobinki papierosa.
Siła drwala zawiodła? Las pachnący świeżością, młode igliwia
duszone stopą. Wyciśnięte z nich szczęście.
Kwietniowe przysięgi skrywane pod podeszwą, przekute
zranioną gałęzią. Drwal już przeszedł. Jego siła niedźwiedzia
ciągnie smugę rozproszonych popiołów. Kruk odlatuje
z przepowiednią: powstań nocy, czarne pióro opada na niebo.
Skończone wycinki, pajęczyna zerwana. Tej nocy nic już nie kłuje
i nic już nie lepi. Pojedyncze wszystko upada wśród cieni.
p.s. szkoda że tak mało pisujesz ostatnio:(
Grześku, za dużo wymagasz.
Januszu, masz na myśli rozwinięcie samego wyrażenia, które podałeś? Dla mnie to ono jest dopełnienie tego, co było wcześniej, nakładającym się obrazem na te, które rodziły się w mojej głowie przy pisaniu. A drwal hm... pewno ogólnie można mówić o modzie, ale jako że drwal utrzymuje się u mnie od kilku lat, to chyba przekroczył już ramy mody. Dzięki za słowo.