kiedy krzyczę cisza rozbija szkło
niedosłyszalny w brzęku witraży
denek od butelek jak stygmatów
znaczących drogę od stołu do krtani
tamta panna byłaby zbyt piękna
bez pryzmatu wódy nie do zniesienia
przez chwilę czuję się jak pan świata
wracając z piedestału nadtrawioną kaszanką
w świecie dopalaczy jestem dinozaurem
prostymi destylatami poszerzam wyobraźnię
różnica pokoleń skutkuje innym kacem
póki co nie popuszczam w spodnie
pamięć płata figle nie poznaję siebie
patrząc w lustro pierwszy raz od lat
podobno żyję pracuję i trwam
nie utrwalony na żadnym filmie
a gdy przyjdzie święty Józef z siekierą
wbijając gwoździe porannego bólu
poszukam klina na klina łodzi
którą popłynę płynąc prądem
zemdlony sobą wącham palce
zgadując czego dotykałem
ostatnim przebłyskiem witam świt
zawiąże krawat jak bliznę i wyjdę
Autopsja pozwala czuć mi klimat.
tylko "płynąc" bym usunął