taki jestem

Yaro

jestem ojcem

trójki niepoprawnej

w robocie ścieram się

 na ostrzu z Czarnym

 

niewybredny brnę dalej

małżeństwo stan nieodwracalny

żona zmienna

 pogodą w tv nieprzewidywalną

wybredną bezpretensjonalna  

wprost proporcjonalną do grubości portfela

odwrotnie do natężenia grubości przez długość sztywnego rozporka

brałem lekcje u górali starszych niż same Tatry

 

idę ulica jak zawsze ciemna zaspana 

w autobusie zasnę 

przepita gęba tępo na mnie patrzy

wolny wyraz bez przyjaźni

 

moi przyjaciele  po kościele

piją za zdrowie tych

co nie mogą już nic

za tych co na morzu

białe koszule i te zasmarkane maluchy tata tato 

kurwa co

mam w garści lot do Anglii

w portach zwierzeń namierzam kolegę

z którym na kamieni budowaliśmy świat

pełen naszych drobnych problemów

lubię wypić i zgubić drogę do jej serca

nie zapamiętać pubu

kelnera rudego jak rdza na ruskiej obręczy wielosypieda 

 

uciekam do objęć szczerych słów

żona łapie mnie za klapy udaję że nic nie stało się

to ja sam na sam dalej tylko kalesony

na środku z żółtą łatką 

Yaro
Yaro
Wiersz · 19 października 2015
anonim