krawędzie żyletki łączą światy
braterstwem blizn
jak przedmieście przeprowadzą
półmrok w nadmiar światła
przez plastyczność gliny do cegieł
złudzenie tańca łamie rytm
reflektorów błądzących w kałużach
w witrynach tulą się manekiny
wszystko na sprzedaż
zamienia się w nic za darmo
wolność zniewala najbardziej
nadmiarem drzwi
marzyliśmy stojąc w progu
przeciąg okazał się namiastką
najwięcej przestrzeni w łupinie
umieć być dla bycia
nic nie kosztuje najdrożej
bliskość starości i dzieciństwa
dla każdego czasu tak samo
odkrywane na nowo
gwoździe jak łabędzia szyja
łączą drewno ze skórą
wiatrakiem co tęskni do nieba
tną mgłę skrzydłami jak żyletki
gdy wypalona glina cegieł
przykuwa na stałe do ziemi
cmentarze na przedmieściach
nie proszą do miast
wracając niepowrotność
tym co byli wolni i uwolnionym
dzieląc jak popadnie proch w proch
z przedostatniej strofy...reszta podoba się :)
Ale najbardziej podoba mi się ten fragment o zniewoleniu wolnością, napisany trochę mimochodem, i obok treści wiersza, a jednak niezwykle prawdziwy