Dzwonek telefonu rozrywa sen na strzępy.
Pokój – puszka nieszczęśliwych sardynek,
z jedną tylko sardynką. Dłoń przeciera rybie oczy.
W słuchawce - głos ciepły, jak wieczorne światło lampy.
We mnie - stado ciem zadrżało niespokojnie.
Kocham cię, przepraszam za wszystko. Miałam już wczoraj być u ciebie, ale coś mnie zatrzymało, nie pytaj co, musiałam od kogoś odejść, wiesz, że to zawsze ja odchodzę. Pamiętasz tego przerażonego królika, który stał pośrodku jezdni i czekał na wielkie światło? Myślałam, że to ty, że tak samo z przerażeniem patrzysz w życie. Miałam być przy tobie, ale to jak trwać przy z trudem ulepionym bałwanie, wierząc, że nawet jeśli się roztopi, to tylko na chwilę, a następnej zimy znów będzie w tym samym miejscu, z tym samym marchewkowym nosem. I jesteś tam, byłeś przez cały ten czas, ale ja nie byłam gotowa, nie rozumiałam, że nie powinnam, cholera, nie powinnam była odchodzić od ciebie nawet na sekundę, nawet na oddech, bo jeśli mam się topić z tobą, albo liczyć na coś nieobliczalnego, to jestem. Mam nadzieję, że jeszcze nie śpisz, że jesteś w domu, tak jak zawsze byłeś, bo naprawdę potrzebuję cię teraz dotknąć.
Przyjdź, czekam.
Przepraszam, z kim rozmawiam?
Przyjdź, czekam.
Och, pomyłka, myślałam, że jest pan kimś innym.
Przyjdź, czekam.
Cisza w słuchawce rozrywa mnie na strzępy.
Cisza na poduszce obok rozrywa mnie na strzępy.
Zasypiam w inne ciało, w sny o twoim głosie
składającym mnie w słuchawce telefonu.
Naprawdę chciałem żebyś to była ty.
Naprawdę chciałem, żebym to był ja.
Myślisz, że sobie przypomniała?