I. Jest słonecznie.
II. Chłopak z klasy średniej aspirującej.
III. Idzie do szkoły.
IV. Ma tylko jednego kolegę, nie lubi reszty klasy.
I.
Nic nie może się dzisiaj stać. Dzień jak co dzień. Nic nigdy się nie działo, nic się nie widziało. Mówić sobie można co innego. Oderwanie nie jest szanowane, a może bywa? Piękne słonce i nic więcej, ale nie więcej. I niech tak zostanie.
II.
On tu pasuje, on jest zawieszony doskonale. Myśli, że wierzga, ale czy ma rację? Nikt tego nie widzi. Ale i tak się upiera. Wielka śmieszność, zdecydowanie. Samoubijanie. Imię i nazwisko odruchowo z małej litery, ale to później, nie w tej historii.
III.
Następuje wyjście i nowe wejście. Telemach wypływa na nowe wody, gdzie czają się niebezpieczeństwa w postaci roześmianych dzieci.
IV.
Piedestał ze wstydu, do tego nieubrany. Nagość to słowo klucz, ale do tego wielka pomyłka. Ważne jest to co ukazuje, ale ta kwestia nie jest w tej opowieści znacząca, liczy się ten płacz, ten wrzask, który niby ma unosić ale tylko powoduje to wątpliwe wzniesienie w tym wszystkim. Wygląda to wszystko śmiesznie, zwłaszcza, że jest tylko jedna klamka, też nietypowa, którą ciągle naciska, tłumacząc to odrazą do reszty, a tak naprawdę bojąc się tego, że wokół może być pełno otwartych drzwi.